RóżneAnna Tenenbaum

Początki

RóżneAnna Tenenbaum
Początki

Przyjaciele podzielili się w tym roku na tych, którzy wyczekują kolejnych postów z prób gotowania i na tych, którzy mają mnie serdecznie dosyć. Ci pierwsi szturchają mnie regularnie, odkąd skończyłam nieplanowaną akcję zrobienia wszystkich przepisów z Ottolenghi. Prosto, pytają, co następne i forsują swoje pomysły. Ci drudzy odetchnęli z ulgą. A ja sobie pomyślałam, że stworzę taką przestrzeń, gdzie będę mogła wrzucać te wszystkie rzeczy - kto będzie chciał, ten będzie śledził, a kto nie, to nie będzie skazany na wywalenie mnie ze znajomych. Zobaczymy, co z tego wyjdzie:)

75521726_105526857589906_5740243354680033280_o.jpg

Moje świadome myślenie o jedzeniu zaczęło się dosyć późno. I całą tę historię wiążę z Julkiem, o którym pewnie będzie tu nieraz, bo jest moim ukochanym food-friendem, towarzyszem kulinarnych przygód i najlepszą osobą do kłócenia się o to, co smaczne a co nie, chociaż publicznie zawsze stoimy za sobą murem;)

W moim rodzinnym domu nie jadło się dobrze. Była to raczej konieczność, a moje wspomnienia z dzieciństwa krążą głównie wokół niechęci do gotowania i poszukiwań słodyczy. Jest jednak kilka rzeczy przygotowywanych przez Rodziców, do których do dziś mam słabość. Wśród nich w czołówce jest mocno ścięta jajecznica, grzanki - najchętniej te podebrane Tacie po tym, jak odmówiłam ich jedzenia, wędzona makrela, rosół i mizeria z cukrem (o czym chyba kiedyś napiszę, bo bardzo lubię tę historię).

Ja i Julek, 25.02.2014

Ja i Julek, 25.02.2014

W pełni sama zaczęłam organizować sobie posiłki dopiero po przeprowadzce na studia do Krakowa. Skutecznie jednak wyparłam to, co wtedy jedliśmy i pozostały mi tylko przebłyski o tym, jak dożywialiśmy się w Koko obok Wydziału Polonistyki, gdzie dawali niedrogie, polskie jedzenie, albo w barach mlecznych. Pamiętam też pierwsze kroki w robieniu sushi razem z Kają, świętowanie w pizzerii Mamma Mia obok Teatru Bagatela i regularne dokarmianie się u Ady i Maćka, którzy już wtedy lubili gotować.

To wszystko pomału się zmieniało po mojej przeprowadzce do Warszawy, kiedy zostaliśmy z Julkiem sąsiadami - mieszkaliśmy po dwóch stronach powiślańskiego parku. Pewnego dnia spotkaliśmy się w Carrefourze pod Mostem Poniatowskiego, który jeszcze wtedy nie rywalizował z później powstałą obok Biedronką, więc był dość obskurny, ale ze względu na bliskość, stał się naszym głównym źródłem zakupów. Julek twierdzi - czego ja nie pamiętam - że wpadliśmy tam na siebie przy kasie i postanowiliśmy umówić się na wspólnie przygotowaną kolację. To, że zrobiliśmy faszerowane ziemniaki, które były porażką, zapisało się jednak nawet w mojej pamięci. Szczęśliwie było to pierwsze i chyba jedyne, co zrobiliśmy razem, czego nie dało się zjeść. Nie jestem pewna, jak to się stało, że udało nam się nie zniechęcić, ale od tamtej pory regularnie razem gotujemy, jemy, oglądamy programy kulinarne i odwiedzamy miejsca, w których jeszcze nie byliśmy. I to właśnie z Julkiem nauczyłam się najwięcej. I z nim się zaczęło.