Kawa po egipsku
Do Marsa Alam przyleciałam na tydzień nurkować w prezencie od Rodziców. Tato jest miłośnikiem rafy, więc przyjeżdżają tu od lat raz lub dwa razy w roku. To moje pierwsze all inclusive, na dodatek na pustyni, gdzie w najbliższej okolicy są prawie same hotele. Jak się domyślacie, nie jest to mój ulubiony sposób spędzania czasu, ale w formule rano nurkowania, a po południu nicnierobienie lub robienie swoich rzeczy (w moim przypadku uczenie się maltańskiego) sprawdza się całkiem nieźle i jest bardzo przyjemne.
W tym wszystkim tęsknię za mniej turystycznym doświadczeniem. Highlightem była więc kawa po egipsku, którą poczęstowali mnie nowi koledzy z bazy nurkowej. Serwowana na plaży, gdzie ja i Tato wyjątkowo byliśmy jedynymi turystami, przez panią, która siedząc na chuście sprzedawała też bransoletki.
Kawa została przygotowana na żarze usypanym na piasku i schowanym za kamieniem. Szyjka czajnika przytkana była loofah, czyli częścią palmy, której używa się jak filtru - dzięki niej fusy zostają w naczyniu. Kawę wypiliśmy z malutkich filiżanek bez uszka, mniejszych niż do espresso. Była gęsta, mocna, przyprawiona imbirem i bardzo słodka.
Do Marsa Alam polecam wybrać się przede wszystkim nurkom i tym, którzy chcą nauczyć się nurkowania. Jeśli będziecie szukać tu bazy, odezwijcie się do Sylwii z Beach Safari Marsa Blue - gwarantuję, że będziecie w najlepszych rękach 🧜♀️
Cheers!