Kopenhaga
Kopenhaga - europejska stolica z mojej listy wymarzonych wyjazdów. Bardzo długo zajęło mi dotarcie do niej, prawdopodobnie ze względu na wszystkie ostrzeżenia o tym, jak jest droga. Ale wreszcie się udało. Tym razem to ją wytypowaliśmy z Julkiem na coroczny przyjacielski wyjazd, który odbywamy w okolicy moich urodzin. I tak przylecieliśmy do miasta kolorowych domków, łódek, sauny, pięknego designu i sztuki.
Wstępnie myśleliśmy o trzech dniach, ale ze względu na przeniesione loty stanęło na czterech i pół. Dzięki temu mieliśmy szansę niespiesznie nacieszyć się wszystkim, na co mieliśmy ochotę. Myślę, że można tu jednak wpaść na przedłużony weekend i też będzie fajnie, a jeśli macie szansę zostać jeszcze dłużej, na pewno będziecie mieli co robić!
Hotel
Planując wyjazd wiedziałam, że najbardziej marzy mi się pobyt w słynnym Manon Les Suites Guldsmeden, który możecie kojarzyć ze zdjęć basenu-dżungli. Nie zdecydowaliśmy się jednak na niego, bo na naszych wycieczkach z Julkiem, zależy nam, żeby mieć wspólny pokój z pojedynczymi łóżkami, a takich nie ma w tym miejscu*. Poszliśmy jednak tym tropem i wybraliśmy równie piękny hotel-siostrę Bryggen Guldsmeden. I był to strzał w dziesiątkę.
* Ma on też inne obostrzenia, jak na przykład to, że nie można się w nim zatrzymać z dziećmi, warto więc doczytać, zanim zarezerwujecie tam pokój, czy na pewno jest to miejsce dla Was.
Jeśli możecie sobie na to pozwolić, zostańcie w miłym miejscu, szczególnie, jeśli wybieracie się do Kopenhagi zimą. To duża przyjemność zacząć dzień od siłowni, a skończyć wygrzaniem się w saunie i ochłodą w basenie, który choć na zewnątrz, dostępny jest cały rok dzięki podgrzewaniu wody. Po dniu na nogach można skorzystać z pachnących kosmetyków (nie trzeba brać swoich mydeł, szamponów czy nawet balsamu, jeśli nie jesteście do nich zbyt przywiązani), a potem zrobić sobie herbatę i poczytać niespiesznie w łóżku albo zejść do baru na drinka lub gorącą czekoladę, pogadać czy pograć w gry. Latem te luksusy pewnie też cieszą - można wtedy za dodatkową opłatą wynająć chociażby rowery albo spędzać czas w ogrodzie czy nad basenem, ale wydaje mi się, że takie przytulne miejsce docenia się szczególnie zimą. Pełne ciepłego światła, roślin, dywanów i miłych tkanin otula, kiedy na zewnątrz pogoda bywa różna.
Wszystkie hotele Guldsmeden dbają o zrównoważone podejście, czego jednym z wielu przykładów jest to, że dostaniecie tu swoją butelkę na wodę do wielokrotnego użytku i picia kranówki. Jeśli lubicie długie, leniwe śniadania, warto sobie je wykupić - są bardzo smaczne. Będziecie mieli okazję zjeść parę lokalnych produktów i skorzystać z całkiem różnorodnego wyboru uwzględniającego potrzeby osób jedzących bezmięsnnie, bez glutenu czy laktozy. My zdecydowaliśmy się na to pierwszego dnia, po dotarciu do Kopenhagi w nocy**, kiedy potrzebowaliśmy powolnego startu i chwili oddechu na zastanowienie się, od czego zaczynamy. Potem jednak postawiliśmy na szeroką ofertę pyszności na mieście, z której Duńczycy mogą być dumni, o czym opowiem za chwilę.
** Hotel jest bardzo fajnie zlokalizowany, w cichej, przyjemnej dzielnicy, skąd ruszaliśmy wszędzie pieszo, jeśli tylko pozwalała nam na to pogoda. Dojazd z lotniska zajmuje pół godziny i jest bardzo prosty.
👩🏻💻 Guldsmedenhotels.com - zostawiam Wam linka do całej sieci hoteli butikowych Guldsmeden. W samej Kopenhadze mają aż pięć hoteli. My robiliśmy rezerwację w Bryggen Guldsmeden przez Booking.com.
🗺 Bryggen Guldsmeden, Gullfossgade 4.
$Noc w pokoju dwuosobowym (oferta bezzwrotna) kosztuje DKK 1150 / 670pln. Do tego można dokupić śniadanie za DKK 225 / 130pln od osoby (jeśli się zamówi minimum dzień wcześniej, jeśli przyjdzie się rano, cena wzrasta do DKK 275 / 160pln).
Dzień pierwszy
Pierwszego dnia postanowiliśmy przejść przez centrum i probić rzeczy wokół niego. Mieliśmy fuksa, bo mimo że było dość zimno, pogoda była cudna, bardzo słoneczna. Nastawiliśmy się więc głównie na spacer z przystankami na ogrzewanie się i jedzenie. Z hotelu szliśmy w stronę opery oglądając nasze pierwsze kolorowe kamienice, dziesiątki zaparkowanych rowerów (w tym cargo), mosty i łódki zacumowane przy kanałach. Estetyka i architektura robi wrażenie chyba gdziekolwiek by się w Kopenhadze nie było. Bardzo doceniam, że nie ma tu reklam czy banerów, a wszelkie tego typu ingerencje muszą być zaakceptowane przez zajmujący się tym urząd.
Naszym pierwszym celem był Hart Bageri, gdzie zatrzymaliśmy się na kawę. Duńczycy zdają się pić hektolitry kawy przelewowej, która jest też najtańszą opcją razem z espresso. Często zdarza się, że w cenie jest odrazu dolweka, więc warto o nią zapytać, jeśli macie ochotę na kolejny kubek.
👩🏻💻 hartbageri.com
🗺 Hart jest już w kilku miejscach, zrobił się niewielką, lokalną sieciówką. Ten, w którym byliśmy znajduje się przy Galionsvej 41, ale może wygodniej Wam będzie odwiedzić, któryś z innych ich adresów.
💲Parę przykładowych cen: kawa przelewowa 35DKK / 20pln, cappuccino 45 DKK / 26pln, herbaty 39 DKK / 23pln, kombucha 38 DKK / 22pln, piwo od 35 DKK / 20pln; słodkie wypieki między 30 a 45 DKK / 17 a 26pln.
Po przerwie ruszyliśmy dalej przechodząc przez najstarszy port (Nyhavn) aż do zamku Rosenborg, który chcieliśmy zobaczyć z zewnątrz spacerując jego ogrodami. Mimo zimy wciąż są miłym miejscem, chociaż latem musi być tu szczególnie pięknie w różanym ogrodzie. Po drodze minęliśmy punkty i atrakcje, o których wiedzieliśmy, że chcemy do nich wrócić kolejnych dni. Kopenhaga jest bardzo przyjemna dla pieszych, chociaż trzeba nauczyć rozglądać się tak, żeby nie zostać przejechanym przez rowerzystów! Wszędzie są jednak chodniki, szerokie ulice, dużo zieleni, a odległości nie powalają.
Naszym kolejnym przystankiem było pobliskie Atelier September, polecane przez wszystkie znane mi osoby, które odwiedziły Kopenhagę. Trafiliśmy tu w porze lunchowej. Zamówiłam ziemniaczaną zupę z chlebem i słonym masłem, Julek wybrał omlet z chili i awokado. Oboje wzięliśmy domową sodę z mango. Całość była tak pyszna, że czuliśmy niedosyt, a że upatrzyliśmy u osób przy stoliku obok naleśniki z wiśniami, poprosiliśmy o to samo. I to był hit! Do tego stopnia, że ustaliliśmy powrót właśnie na nie. A jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy ostatniego dnia.
🗺 Atelier September ma trzy siedziby - przy Kronprinsessegade 62, Strandvejen 134 i przy Århusgade 128. My odwiedziliśmy tę pierwszą, ale powiem Wam, jak będziemy w okolicy drugiej!
💲Parę przykładowych cen: omlet z chili i awokado 155 DKK / 90pln, chleb z ubitym masłem 55 DKK / 32pln, zupa ziemniaczana z grzankami 95 DKK / 55pln, naleśniki z wiśniami 135 DKK / 80pln, soda mango 40 DKK / 23pln.
Pozytywnie mnie zaskoczyło to, że Kopenhaga oferuje całkiem sporo miłych rzeczy, które można robić za darmo lub niewielkim kosztem. Myśleliśmy o tym zastanawiając się, czy i na ile dni potrzebujemy Copenhagen Card, która jest droga, ale pozwala wejść do wielu miejsc, skorzystać z mnóstwa atrakcji i transportu bez dodatkowych już kosztów. Ciesząc się słońcem postanowiliśmy pierwszy dzień spędzić na włóczeniu się, więc płaciliśmy tylko za jedzenie. Poza mnóstwem spacerowych ścieżek, które można tu sobie wyznaczyć (dzięki czemu też można zrezygnować w zasadzie z komunikacji miejskiej, jeśli lubicie i możecie więcej chodzić), niektóre muzea mają darmowe dni, a latem pojawiają się dodatkowe ogólnodostępne możliwości spędzania czasu jak choćby pikniki czy pływanie w morzu.
👩🏻💻 copenhagencard.com
💡Są dwie opcje karty: bardziej podstawowa, ale moim zdaniem zupełnie wystarczająca Discovery i Hop, która obejmuje więcej atrakcji i możliwość korzystania z hop on hop-off busów. Obie karty obejmują transport miejski (w tym dojazd z i na lotnisko), a nawet poza Kopenhagę (na mapce można sprawdzić, jaki region dokładnie; na pewno dojazd do muzeów dostępnych z kartą jest w to włączony). Tę drugą rozważałabym wiedząc, że interesuje mnie bardziej klasyczne zwiedzanie, mam mało czasu i zależy mi na szybszym obskoczeniu popularnych zabytków albo jeśli wśród tych dodatkowych atrakcji byłoby kilka miejsc, które planowałabym odwiedzić. Żeby to wszystko określić, najlepiej skorzystać z kalkulatora na ich stronie bardzo ułatwiającego policzenie, co jest dla nas najkorzystniejszą opcją.
💲Cena karty zależy od paru czynników: wybranej oferty, liczby dni (karta liczy czas od momentu jej aktywowania na telefonie, można więc ją kupić wcześniej a uruchomić tuż przed pierwszym użyciem), ewentualnych zniżek ze względu na wiek. My zdecydowaliśmy się na opcję Discovery na 72 godziny i nie obejmują nas już żadne zniżki, więc zapłaciliśmy €118 / 515pln. Karta wydaje mi się szczególnie atrakcyjna, jeśli podróżuje się z dziećmi, bo wtedy wystarczy mieć ją dla dorosłych, a dzieci mogą korzystać z jej oferty razem z nami.
Zdaje mi się, że podróżowanie zimą nie jest oczywiste, ale ja je sobie bardzo cenię nie tylko dlatego, że mieszkam na Malcie, gdzie jest wiele słonecznych dni, a latem bywa ciężko. Myślę, że ma to ogólnie sporo plusów w tym mniej turystów czy ceny poza sezonem, dzięki czemu na przykład można rozważyć hotele, na które latem by się sobie nie mogło pozwolić. Polecam Wam zresztą świetny odcinek podcastu Travelicious z Joanną Jurgą o tym, co daje nam podróżowanie w chłodne kierunki. Myślę jednak, że nawet jeśli wybieramy się do miasta, a nie na narty czy w strony, gdzie warunki są trudne, warto się do tego przygotować. U mnie sprawdziło się ubieranie na cebulkę i możliwość dokładania/zdejmowania warstw w razie potrzeby. Bardzo przydały mi się body z merino i modalem, wełniany sweter, ciepłe skarpetki i termiczne leginsy pod spodnie. I oczywiście ulubiony zestaw czapki, rękawiczek i szalika! Warto mieć też coś przeciwdeszczowego, co zdaje się być przydatne tu cały rok niezależnie od pory roku. Pogoda w Kopenhadze dość szybko się zmienia i fajnie być na to nastawionym, żeby się nie rozczarować.
Kontynuując nasz spacer po mieście poszliśmy w stronę fortów Kastellet i słynnej syrenki - symbolu Kopenhagi - rzeźby inspirowanej baśnią Hansa Christiana Andersena. Stamtąd mieliśmy widok na operę, którą widzieliśmy rano z drugiej strony, więc w zasadzie robiliśmy kółko. W drodze powrotnej kierowaliśmy się w stronę miejsca, gdzie chcieliśmy zjeść kolację, ale że było za wcześnie dla nas na kolejny posiłek, przeszliśmy przez ulice ze sklepami, które polecam unikać osobom nie potrafiącym powstrzymać się przed zakupami, jeśli nie chcecie zostawić tu fortuny - jest bardzo dużo cudnych rzeczy.
W końcu dotarliśmy do mijanego przez nas rano POPL Burger, miejsca założonego w czasie pandemii przez osoby z restauracji noma uznawanej za najlepszą na świecie. Koncept ten zakłada bardziej dostępne jedzenie (stąd nazwa od łacińskiego słowa populus oznaczającego ludzi, społeczność), na które można wpaść z rodziną czy znajomymi. Menu jest proste, znajdziecie tu burgery, przystawki, parę deserów. Wszystko można zabrać też ze sobą na wynos i zjeść na przykład nad wodą. My z Julkiem zdecydowaliśmy się na menu wieczorne, w ramach którego podano nam świetną przystawkę z liści i chrzanu (wiem, nie brzmi najlepiej, ale wierzcie mi na słowo - była wspaniała), burgery - wzięliśmy dwa różne, żeby się podzielić i postawiliśmy na te nieoczywiste: jednego z rybą i drugiego z dziczyzną, a do tego kilka warzywnych dodatków. Całość była super i bardzo nam wszystko smakowało, ale myślę, że gdybym mieszkała w Kopenhadze, nie byłoby to miejsce, do którego wpadałabym regularnie. Polecam je jednak jako doświadczenie, na pewno warto się na nie chociaż raz skusić. Dostaniecie tu ciekawe jedzenie z najlepszej jakości produktów.
Stamtąd pomału podreptaliśmy do hotelu, gdzie spędziliśmy wieczór w saunie. I tak minął nasz pierwszy dzień i jakieś… 18km w nogach.
👩🏻💻 poplburger.com
🗺 Strandgade 108
💲Menu kolacyjne, które wybraliśmy, musi być wzięte przez cały stolik. Kosztuje DKK 365 / 213pln od osoby, jeśli zdecydujemy się na opcję z cheesburgerem lub wegetariańską (menu lunchowe kosztuje mniej - 250 DKK / 145pln). Wybierając inne burgery dopłaca się 80 DKK / 47pln za każdego wieczorem lub 45 DKK / 26pln w porze obiadowej. W cenę nie są wliczone napoje i desery. Wieczorem można brać też pojedyncze dania z karty, na przykład samego burgera, który kosztuje 150 DKK / 87pln za cheeseburgera lub burgera wegetariańskiego, a 230 DKK / 134pln za pozostałe.
Dzień drugi
Drugiego dnia byliśmy już trochę bardziej obeznani, więc zrezygnowaliśmy ze śniadania w hotelu. Chcieliśmy zjeść lokalne kanapeczki. Och, smørrebrød to słowo, które warto zapamiętać i rozpoznawać będąc w Danii! Duńczycy jedzą je na lunch i zwykle zabierają na wynos, więc w miejscach, w których są sprzedawane, często nie da się usiąść. Julek znalazł nam jednak jakimś cudem blisko hotelu takie z jednym stolikiem, gdzie mogliśmy przycupnąć i zjeść kanapeczki, które pomogła nam wybrać przemiła pani, częstująca nas też na spróbowanie świńskim skwarkiem (flæskesvær). Ciemny chleb z jajkiem i krewetkami, śledziem albo kawiorem to zdecydowanie moje smaki. Rozglądajcie się za nimi spacerując, są bardzo popularne, a do tego dość przystępne cenowo.
👩🏻💻 tssmørrebrød.dk
🗺️ Islands Brygge 7
💲Za osiem kanapeczek zapłaciliśmy 136 DKK/ 79pln, świńską skórką zostaliśmy poczęstowani w gratisie.
Po śniadaniu wybraliśmy się na szybką kawę i do malutkiego Muzeum Żydowskiego zaprojektowanego przez Daniela Libeskinda (tego samego, który odpowiada za projekt muzeum żydowskiego w Berlinie), gdzie dowiedzieliśmy się o historii lokalnej społeczności żydowskiej w XVIII wieku i w czasie Zagłady. W tamtej okolicy znajduje się też Tivoli, do którego na pewno byśmy poszli, gdyby tylko było otwarte (od stycznia do prawie końca marca mają przerwę) i Glyptotek, które interesowało nas ze względu na znajdujący się tam ogród zimowy. Pominęliśmy go jednak wiedząc, że będziemy wybierać się do palmiarni.
Jako znani fani łódek i przemieszczania się po wodzie, za główną atrakcję tego dnia uznaliśmy godzinną wycieczkę po kopenhaskich kanałach. Co jest całkiem fajne, w ramach polecanej już przeze mnie kopenhaskiej karty, możecie wybrać się aż na dwa takie rejsy. Obie firmy odpływają z Nyhavn, przez które przechodziliśmy poprzedniego dnia. Łódki mają przezroczysty dach i są ogrzewane, więc nie zmarzniecie nawet, jeśli będzie padało. Przewodnik jest dostępny po angielsku, chociaż moim zdaniem nawet, jeśli nie mówicie w tym języku, to i tak warto zobaczyć miasto z perpektywy wody.
Skoro jesteśmy już przy angielskim, wszyscy Duńczycy, których spotkaliśmy, posługują się nim biegle - niezależnie od wieku czy wykonywanego zawodu. Bardzo łatwo się tu porozumieć, zapytać o drogę, składniki dania czy jak coś zrobić. Mieliśmy też dużo przyjemności z prowadzenia nieco pogłębionych small talków z lokalsami, bo trafiliśmy na same przesympatyczne osoby, które w pierwszym kontakcie były na nas bardzo otwarte. Podobno doświadczenie nawiązywania relacji będąc na emigracji w Danii nie jest takie proste, ale jako turyści bardzo sobie ceniliśmy pomoc i serdeczność, która nas spotkała.
Łódki odpływają i dopływają do tego samego miejsca, a tuż obok jest popularny wśród foodisów Apollo Bar znajdujący się w przepięknym budynku, gdzie jest też Kunsthal Charlottenborg - jedna z największych przestrzeni wystawienniczych sztuki współczesnej w Europie Północnej. To kolejne z miejc, które możecie odwiedzić w ramach kopenhaskiej karty. My zostawiliśmy je sobie na następny raz, żeby nie przeładować naszego wyjazdu muzeami. Nie przeszkodziło nam to jednak w zjedzeniu lunchu i zachwyceniu się architekturą tego miejsca.
W barze Apollo zamówilimy łososia z koperkiem i kaparami, chleb z solonym masłem, dwie sałatki na ciepło, które dla nas były zupą z mulami, fasolą, solanką (czyli taką krzewinką rosnącą na wybrzeżach i nawadnianą słoną wodą) na lekko pikantnym pomidorowym bulionie i deser z jagodami. Wszystko było pyszne. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że ciepłe jedzenie na lunch to świetny wybór, a duńska kuchnia wie, jak wykorzystywać lokalne owoce.
👩🏻💻 apollobar.dk
🗺️ Nyhavn 2
💲Parę przykładowych cen: chleb z masłem 55 DKK / 32pln, łosoś 125 DKK / 73pln, ciepła sałatka lub zupa 150 DKK / 87pln, tost z jagodami 135 DKK / 79pln.
Po najedzeniu się nabraliśmy sił na kolejne atrakcje. Tym razem nie chcieliśmy już chodzić tyle, ile poprzedniego dnia, ale wciąż mieliśmy ochotę na jakąś aktywność. Padło na łyżwy! No dobra, przyznam się, że Julek jeździł, a ja chociaż chciałam, to się wystraszyłam, ale obiecuję sobie, że przy następnej okazji spróbuję też. Na swoje usprawiedliwienie mam, że spędziłam cały poranek na hotelowej siłowni, chociaż to nie sił mi zabrakło, tylko odwagi. Ogrzewałam się za tym pysznym, grzanym cydrem.
👩🏻💻 broensskojtebane.dk
🗺️ Strandgade 95
⏰ Dostępne od 3 listopada do 25 lutego, od nd do czw od 10 do 21, a w pt i sob do 22. Może być zamknięte w razie niepogody.
💲Wypożyczenie łyżew i dostęp do lodowiska na godzinę kosztuje 75 DKK / 44pln. Cydr można kupić w food trucku tuż obok i kosztuje 65 DKK / 38pln.
Nie obylibyśmy się też bez kolacji. Padło na kolejne burgery tym razem w jednym z food trucków przy lodowisku (tuż obok POPL zresztą). W Gasoline Grill poza klasycznymi, nieprzekombinowanymi burgerami z dobrej jakości składników, można zjeść też chili i frytki z sosami. Podobno odkąd Klaus Wittrup otworzył swoje pierwsze miejsce jeszcze wtedy bez reklam i marketingu, wyprzedają wszystko. Nie dziwi mnie to zupełnie, bo to proste i smaczne jedzenie, właśnie takie, jakie mi przychodzi do głowy, kiedy mam ochotę na burgera.
👩🏻💻 gasolinegrill.com
🗺️ Oprócz lokacji przy lodowisku (Strandgade 95) dostaniecie je też w kilku innych miejscach w Kopenhadze w tym w Tivoli i na lotnisku! To fajna opcja, żeby zjeść coś dobrego przed wylotem.
💲Parę przykładowych cen: cheeseburger 100 DKK / 58pln, frytki 35 DKK / 20pln, sos 10 DKK/ 6pln.
Dzień trzeci
Trzeci dzień zaczęliśmy słodkim śniadaniem, bo umówmy się - Dania wypiekami stoi! Po drodze do tego miejsca mijaliśmy kolejne osoby z takimi samymi, czerwonymi pudełkami. Zastanawialiśmy się, skąd oni wszyscy idą, ale nie odważyliśmy się zapytać. Okazało się, że nie musimy, bo to właśnie tam, gdzie się wybieramy.
Piekarnia Andersen to ładny mariaż duńskiej i japońskiej kultury wypieków. Stoi za nią japoński piekarz Shunsuke Takaki, który odwiedził Kopenhagę pod koniec lat 50 i zakochał się w duńskim sposobie życia i sztuce pieczenia. Kilka lat później jako pierwszy w Japonii zaczął produkcję chleba, ciast i ciastek według oryginalnych duńskich receptur. Od tego czasu Andersen Bakery nazwana po Hansie Christianie pozostaje wierna duńskiej tradycji pieczenia, ale rozwijała rzemiosło i udoskonalała przepisy ze typową dla Japonii starannością i dbałością o precyzję.
👩🏻💻 andersen-bakery-eu.dk, andersen.co.jp
🗺️ Thorshavnsgade 26 lub Ørestads Boulevard 49a w Kopenhadze; 7-1 Hondōri Naka-ku w Hiroshimie
💲Za dwie kawy (cappuccino i przelew) i trzy ciastka zapłaciliśmy 187 DKK / 109pln.
Po słodkim śniadaniu chcieliśmy wdrapać się na wieżę Kościoła Świętego Zbawiciela, z której rozpościera się widok na całe miasto. Niestety ze względu na warunki atmosferyczne nie mogliśmy tego zrobić. Zobaczyliśmy ją więc tylko po drodze do Christianii*** - hipisowskiego osiedla słynącego z kultury alternatywnej, któremu władze nadały legalny status niezależnej społeczności kierującej się swojej własnym kodeksem. Na jego terenie zakazany jest ruch samochodowy. Znajduje się tu przedszkole, szkoła jogi, kawiarnie, restauracje, kino. I ulica dilerów, gdzie można kupić marihuanę i haszysz (twarde narkotyki są zabronione), mimo że w całej Danii są nielegalne - tu przymyka się na to oko. To tu też odbywają się podobno najlepsze imprezy w mieście. Dziś Christiania uznana jest za projekt utopijnego społeczeństwa anarchistycznego i eksperyment społeczny, który zmaga się ze swoim statusem ścierając się z polityką Danii, strzelaninami i gangami. Wciąż jednak funkcjonuje jako autonomiczna enklawa i popularna atrakcja wśród turystów.
*** Więcej na temat Christianii można przeczytać w rozdziale jej poświęconym w reportażu Urszuli Jabłońskiej “Światy wzniesiemy nowe”.
Z Christianii ruszyliśmy na pobliską stację metra, żeby podjechać do pociągu, który zabrał nas do Muzeum Louisiana znajdującego się niecałą godzinę od stolicy. Na drogę kupiliśmy kawę i popularny w Skandynawii szot z imbiru, który znajdziecie we wszystkich mniejszych i większych sklepach spożywyczych i kawiarniach. Podobno dobry na odporność, szczególnie przy zmiennej pogodzie!
Muzeum Sztuki Nowoczesnej Louisiana to chyba najpiękniej położone muzeum, w jakim byłam. Otoczone przyrodą, z widokiem na Szwecję, znajduje się bezpośrednio nad cieśniną Øresund. Warto wybrać się tu w słoneczny dzień chociażby dla samej architektury niezależnie od tego, jakie wystawy są eksponowane. Budynek inspirowany jest Ameryką i Japonią, a wszystko połączone jest z nordyckim funkcjonalizmem i naturą, która wkrada się z każdej strony w postaci zieleni i morza. Warto zaplanować tu sobie pół dnia - dojazd, kilkunastominutowy spacer z i na stację, zwiedzanie, lunch i buszowanie w muzealnym sklepiku zajmie Wam co najmniej parę godzin.
Muzeum działa od 1958 roku i powstało jako przeciwwaga dla pompatycznego Muzeum Narodowego. Jego założyciel Knud John Peter Wadum Jensen postanowił wystawiać sztukę blisko przyrody w przepięknej willi o imieniu Louisiana nadanym jej przez poprzedniego właściciela, którego wszystkie trzy żony miały na imię Louise (sic!). Idąc krok dalej, Jensen miał nowatorską i kontrowersyjną w tamtych czasach wizję, w które łączył muzeum z kawiarnią, organizowanymi w nim koncertami i wydarzeniami literackimi. Dziś wiemy, że to strzał w dziesiątkę. Wizyta w Louisianie to czas na oddech. Wycisza i karmi pięknem i smacznym jedzeniem.
Kiedy zwiedzaliśmy Louisianę, trafiliśmy na kilka wystaw, spośród których najbardziej podobała mi się ta z pracami Chaima Soutine’a (1893-1943), żydowskiego artysty pochodzącego z wioski pod Mińskiem, który przed I wojną światową wyemigrował do Paryża, gdzie malował podążając własną estetyczną ścieżką nie wiążąc się z żadną ze współczesnych mu grup artystycznych. Jego wyrazisty styl malarski wyróżnia się ostrą linią i jaskrawymi kolorami. Inspirowany starymi mistrzami, których oglądał w Louwrze, malował portrety (jego ulubionymi modelami byli boye hotelowi, pokojówki, kucharze i chórzyści), pejzaże i… martwe natury z ubitymi zwierzętami. W jedgo pracach można odnaleźć połączenie piękna i przemocy, refleksję nad życiem pomiędzy światowymi wojnami naznaczonymi konfliktami, polaryzacją religijną i różnicami światopoglądowymi czy politycznymi.
Na wystawę Soutine’a możecie pójść do połowy lipca 2024 roku. Jestem jednak pewna, że niezależnie od tego, jakie ekspozycje można akurat obejrzeć, warto wybrać się do Lousiany - na pewno będzie tam coś ciekawego.
A mniej więcej w połowie zwiedzania prawdopodobnie poczujecie przyjemny zapach. To znak, że zbliżacie się do muzealnej restauracji i warto rozważyć przerwę. Dla nas to był świetny moment i ze względu na lunchową porę, i żeby dać sobie chwilę na odetchnęcie i przeprocesowanie tego, co zobaczyliśmy.
Zdecydowaliśmy się wziąć menu dla dwóch osób, w którym podano nam przegrzebki, dziczyznę, pastę z makreli z fenkułem i ciasto cytrynowe. Nie nastawiajcie się jednak, że dostaniecie to samo - zdaje się, że każdego dnia (albo tygodnia?) jest coś innego.
👩🏻💻 louisiana.dk/en/
🗺️ Gl. Strandvej 13, Humlebæk
💲Parę przykładowych cen: menu lunchowe dla dwóch osób 369 DKK / 214pln, czarna kawa, herbata lub czekolada 36 DKK / 21pln, lemoniada z rabarbaru 45 DKK / 26pln.
Po powrocie do Kopenhagi po drodze do hotelu poszliśmy jeszcze na spacer. Chciałam znów zobaczyć zaprojektowany przez jednego z moich ukochanych artystów - Olafura Eliassona most Cirkelbroen, swoim kształtem przypominający statek. Widzieliśmy go już płynąc kanałami, któregoś z poprzednich dni przechodziliśmy przez niego, tym razem obejrzeliśmy go z trzeciej perspektywy będąc po drugiej stronie wody. Polecam zgooglować sobie więcej zdjęć w internecie, bo to moje zupełnie nie oddaje jego piękna.
Dzień czwarty
Po paru wiadomościach na moim prywatnym instagramie mniej więcej o treści “Byliście już w Juno?” ruszyliśmy w kierunku tej słynnej piekarni. Skorzystaliśmy jednak z porady Ali, z którą się spotykaliśmy tego poranka i zamiast stać w ogromnej kolejce i jeść na zimnie, umówiliśmy się w pobliskiej kawiarni Prolog, gdzie też można dostać te słynne wypieki. Myśleliśmy, że potem weźmiemy je sobie na wynos do zjedzenia później już z samego Juno, ale kolejka była naprawdę długa i odpuściliśmy. Może lepiej tam przyjechać w tygodniu?
👩🏻💻 prologcoffee.com
🗺️ Ta kawiarnia, w której byliśmy, znajduje się przy Randersgade 45, ale mają też swoją drugą miejscówkę bliżej Tivoli - Høkerboderne 16.
👩🏻💻 junothebakery.com
🗺️ Århusgade 48
Po śniadaniu Ala oprowadziła nas po północnej części Kopenhagi, gdzie pokazała nam nowe osiedla opowiadając o tym, jak miasto się rozrasta. Mijając designerskie sklepy, kolejną siedzibę Atelier September (przy Århusgade 128) i sauny, z których można wskoczyć prosto do morza dotarliśmy na tramwaj wodny nr 922 (ekhm… wspominałam, że kochamy łódki?), którym dopłynęliśmy z powrotem do centrum.
Stamtąd poszliśmy do Ogrodu Botanicznego zobaczyć palmiarnię - całorocznie zieloną oazę w sercu miasta. Polecamy ją nie tylko miłośnikom roślin, to bardzo miłe miejsce, gdzie można się na chwilę zaszyć.
A jeśli zgłodniejecie, parę minut stamtąd znajdziecie halę targową TorvehallerneKBH. Jest podzielona na kilka części - tę na zewnątrz, gdzie są warzywa i kwiaty, i te wewnętrzne - jedną skupioną bardziej na zakupach do domu, gdzie znajdziecie lokalne sery, rybny, mięsny, kanapeczki, słodycze i tego typu rzeczy, drugą bardziej nastawioną na to, żeby zatrzymać się na kawę czy herbatę, wino albo ciasto i żeby przekąsić coś na miejscu. My przysiedliśmy w herbaciarni o imponującym wyborze, gdzie Julek znalazł swoją ukochaną japońską gyokuro, a ja wypiłam kopenhaskiego earl greya (cokolwiek to znaczy). Obie były pyszne. Hala to dobry adres, jeśli chcecie popróbować lokalnych smaków albo kupić jakieś jedzeniowe drobiazgi na prezenty. Może smakołyki z Bornholmu, wspomniane już flæskesvær - świńskie skwarki albo flødeboller, czyli duńskie kremowe kulki?
Zakupy
Zakupy w Kopenhadze to w ogóle jakiś wielki osobny temat. I nie mówię już tylko o jedzeniu. Skandynawska estetyka jest niesamowita. Żeby nie wchodzić zbyt głęboko w szczegóły, polecę Wam po prostu kilka wartych moim zdaniem odwiedzenia sklepów duńskich marek - nawet jeśli nie po to, żeby kupować, to chociaż by popatrzeć.
HAY to marka z meblami i dodatkami do domu. Jak dla mnie symbol współczesnego skandynawskiego designu - połączenie innowacyjnego myślenia o projektowaniu i szacunku do tradycji. Ambicją Hay jest tworzenie projektów na miarę kultowego duńskiego wzornictwa z lat 50. i 60. XX wieku, łączących statyczność architektury i dynamikę świata mody. W Kopenhadze, gdzie powstała, znajduje się ich sklep zwany HAY House. Możecie tam kupić różne drobiazgi jak na przykład świeczki, tekstylia czy szkło.
Studio Arhoj to duńskie studio projektowania wnętrz, ceramiki i szkła. Ich pracownia i sklep są otwarte dla publiczności. Arhoj bada powiązania pomiędzy skandynawskimi i japońskimi tradycjami projektowymi starając się zgłębić wizualne relacje pomiędzy skandynawską prostotą a tradycyjną kulturą japońską. Interesuje ich podtrzymywanie tradycji i wiedzy na temat dawnych rzemiosł przy tworzeniu pięknych i zabawnych przedmiotów. Najbardziej znane ich produkty to serie figurek duszków.
Ganni to współczesna marka odzieżowa, która jest uznana za markę luksusową z niższymi cenami plasującą się gdzieś pomiędzy Zarą a Diorem. Jest jedną z dwudziestu najlepiej sprzedających się marek na Net-a-Porter. W ostatnich latach zobowiązała się do prowadzenia działaności na rzecz zrównoważonego rozwoju, a jej ruchy w tym kierunku można zauważyć na wielu polach. Ganni zapewnia też swoim klientkom, którym oferuje szeroką rozmiarówkę w rozmiarach od 32 do 52, opiekę przy naprawie zakupionej odzieży, żeby przedłużyć jej użycie. Ich najbardziej rozpoznawalne produkty to bluzki z charakterystycznym wiązaniem, kultowa Bou Bag i lamparci print. Jeśli chcecie sobie coś od nich kupić, polecam zajrzenie do ich outletu Ganni Postmodern.
Rains to lifestylowa marka odzieży wierzchniej, współczesna reinterpretacja klasycznego gumowego płaszcza przeciwdeszczowego. Jej neoskandynawskie unisexowe kolekcje łączą podejście koncepcyjne z funkcjonalnością, silną inspirację miejską i charakterystyczną tożsamość tkaniny. Wskazówka: ich bardzo popularne plecaki można ustrzelić w bardzo dobrych cenach na polskim Vinted!
Akcesoria do włosów i biżuteria od Pico albo Sui Ava - marek tworzących wysokiej jakości produkty w przystępnej cenie. Ich ponadczasowe, kolorowe elementy będą fajnym uzupełnieniem do każdej garderoby.
Czego nie zrobiliśmy, a chciałabym?
Jest parę takich rzeczy, które zrobiłabym z przyjemnością, gdybyśmy przyjechali latem. Może Wy się wybierzecie, kiedy będzie tu ciepło i będziecie mogli skorzystać z tych pomysłów.
Jeżdżenie na rowerach to przyjemność sama w sobie. Jeśli wróciłabym do Kopenhagi, chętnie wybrałabym tę formę transportu i odkrywania miasta z jednośladowej perspektywy.
Pikniki nad wodą - butelka kombuchy albo ulubionego alkoholu (w Kopenhadze można pić w miejscach publicznych), słodkie bułeczki i koc albo coś, na czym można usiąść. Nic więcej nie trzeba, żeby skorzystać z zieleni, której jest tu całkiem sporo.
Kąpiele w morzu na przykład w La Banchina, gdzie można też coś przekąsić. Brzmi jak fantastyczne popołudnie!
Tivoli - znany na całym świecie, drugi najstarszy park rozrywki i ogród, który był inspiracją dla Disney’a, jest otwarty z przerwami od końca marca do początku stycznia. Zdaje się być miejscem wartym odwiedzenia nie tylko przez dzieci.
Wycieczka poza miasto do pięknie położonego domu-muzeum pisarki Karen Blixen. Można dostać się tam pociagiem, który jedzie też do Muzeum Louisiana - wystarczy wysiąść parę przystanków wcześniej. Możliwe, że odwiedziłabym te dwa miejsca jednego dnia, bo do Louisiany zawsze warto wrócić zobaczyć kolejne z ich tymczasowych wystaw!
Pływanie kajakiem po kanałach na pewno by mnie też kusiło. Nie wiem tylko, czy wymaga dużo odwagi!
Co warto obejrzeć i przeczytać?
Nie wiem, jak Wy, ale kiedy ja wybieram się do jakiegoś miejsca, to wyjazd zaczynam zwykle na długo przed wyruszeniem w drogę. Pomaga mi w tym literatura, seriale i filmy.
W wejście w kopenhaski nastrój wprowadziła mnie przede wszystkim Trylogia Kopenhaska Tove Ditlevsen, która jest świetną literaturą i gorąco ją polecam niezależnie, czy planujecie wycieczkę do Danii czy nie. Na swojej liście mam też Ulicę dzieciństwa tej autorki, ale jeszcze jej nie przeczytałam. Wróciłam za to do klasyki - Baśni Hansa Christiana Andersena. Myślę, że fajnie jest dopasować swoje lektury do kontekstu. Wiedząc, że wybieram się do domu Karen Blixen, sięgnęłabym do lektury Pożegnania z Afryką, a gdybym jechała do Legolandu i Billund, sięgnęłabym też po Historię lego.
Tym, co wolą jednak oglądać, a nie czytać, polecam Borgen albo Most nad Sundem. Czy jest coś lepszego niż skandynawskie polityczne dramy czy kryminały? Można sobie też zafundować maraton filmów von Triera, chociaż to jest rozrywka dla dość specyficznej grupy odbiorców kultury 🙃
Podsumowanie
Kopenhaga nie zawiodła. Jest piękna, niewielka, przyjemna. Bardzo łatwo się w niej odnaleźć. Ludzie są przemili, wszyscy mówią po angielsku. Dołącza do moich ulubionych kierunków na city break. Na pewno tu wrócę, mam nadzieję, że jeszcze nie raz.
***
Za sczytanie tekstu i spacer po północnej Kopenhadze dziękuję Ali Peszkowskiej 🫶 Marcie Kachniarz za wszystkie polecajki! 🙌 A Julkowi za naszą czteroletnią już tradycję, ciekawe, gdzie poniesie nas w przyszłym roku 🥰
Podawane przeze mnie ceny proszę traktować jako orientacyjne i upewnić się na własną rękę, czy się nie zmieniły (cena hotelu chociażby może być inna latem). Przeliczając na złotówki korzystałam z przewalutowania ważnego w połowie lutego 2024 roku.
Wejścia do wszystkich muzeów i atrakcji poza łyżwami zrealizowaliśmy w ramach Copenhagen Card, dlatego nie podaję ich cen. Wszystkie informacje na ich temat można łatwo znaleźć na oficjalnych stronach poszczególnych miejsc.